Decyzje, które zmieniają życie. Przypadek, kalkulacja czy coś pomiędzy?

„Chciałem być księgowym” – mówi dziś z lekkim rozbawieniem Adrian Żabolicki, inżynier budownictwa pracujący w Aldesa Polska przy dużym kontrakcie petrochemicznym w Płocku. Ten obrazek – poważny człowiek na budowie, który jeszcze kilka lat temu wyobrażał sobie siebie w ciszy biura, z kalkulatorem w ręku – dobrze pokazuje, jak nieprzewidywalna bywa ścieżka zawodowa. I jak bardzo decyzje podejmowane w wieku 18–19 lat potrafią zaważyć na tym, jak wygląda później życie.

Od finansów do fizyki – początki nie zawsze oczywiste
W liceum Adrian rozważał kilka kierunków: budownictwo i ekonomię, w tym konkretnie finanse i rachunkowość. Przez długi czas był przekonany, że jego przyszłość to praca w księgowości. Dlaczego? – Chyba dlatego, że wydawała mi się uporządkowana, konkretna, bez niespodzianek – wspomina.

Ale z czasem coraz wyraźniej zaczęła wygrywać inna rzeczywistość. Taka, którą odkrył nie na podstawie folderów rekrutacyjnych czy rozmów z doradcą zawodowym, lecz na lekcjach fizyki.

– W naszym liceum fizyka była na bardzo przyzwoitym poziomie. Prowadziła ją nauczycielka, która naprawdę potrafiła zainteresować tematem. Nawet trudne zagadnienia potrafiła przekazać w sposób, który nie zniechęcał. Organizowała dodatkowe zajęcia, na które chciało się przychodzić – opowiada Adrian.

To nie był impuls ani nagłe olśnienie. Raczej proces, chłodna kalkulacja. – To była przemyślana decyzja. Wiedziałem, że inżynieria może dać mi szersze możliwości. Czułem, że to droga, która mnie rozwinie.

Zderzenie z rzeczywistością – studia inżynierskie od środka
Pierwszy semestr? Miłe zaskoczenie. Dużo nowych znajomości – takich, które przetrwały do dziś – i coś, czego się nie spodziewał: zajęcia praktyczne.

– Pamiętam moment, kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy beton w laboratorium. Nie tylko z teorii – na żywo, namacalnie. Mieliśmy możliwość obserwacji, jak zachowuje się mieszanka, jak wykonuje się podstawowe badania. To robiło wrażenie – wspomina.

Ale nie wszystko było kolorowe. Uczelnia – choć ceniona – nie ustrzegła się przed przestarzałymi treściami. Było sporo przedmiotów archaicznych, które w rzeczywistości dawno zostały wyparte przez komputery. Mowa nie tylko o programach obliczeniowych – to był cały zestaw zagadnień, które nijak nie przekładają się na dzisiejszą praktykę.

Adrian nie ukrywa, że nie był typem „naukowego romantyka”. Raczej realistą, zadaniowcem.

– Byłem kombinującym studentem. Lubiłem dowiedzieć się, jak coś załatwić szybciej, jak sprawnie znaleźć informację, która pomoże mi obliczyć, rozwiązać, zdać. Nie traciłem czasu na długie rozmyślania – wolałem działać.

Z czasem jednak przyszedł kryzys. Siódmy semestr – jeden z najbardziej wymagających – przetestował wytrzymałość wielu studentów. – To był moment zwątpienia. Projekty się na siebie nakładały, terminy były napięte, człowiek nie wiedział, za co się złapać. Po ludzku było ciężko – mówi szczerze.

Prawda czasu – inżynier nie działa w pojedynkę
Właśnie wtedy zdał sobie sprawę z czegoś, co potem będzie miało kluczowe znaczenie także w pracy zawodowej: inżynieria to gra zespołowa.

– Samemu się nie da. Trzeba się dobrać w grupę, wspólnie szukać rozwiązań, wzajemnie się wspierać. To dzięki współpracy można przetrwać najbardziej wymagające semestry.

Dopiero z czasem, już po studiach, zaczął naprawdę odkrywać, co znaczy być inżynierem. Pociągała go skala projektów, różnorodność zadań, możliwość pracy z ludźmi z różnych branż. – Lubię to, że każdy dzień jest inny. I że obok mnie są fachowcy, od których mogę się uczyć.

Czy studia przygotowują do pracy?
Pytanie, które wraca w każdej rozmowie z młodym specjalistą. Adrian nie ma złudzeń: uczelnia daje podstawy, ale najwięcej uczysz się „w boju”.

– Jeśli ktoś rzetelnie uczył się na studiach, to potem widzi, że to wszystko naprawdę ma sens. Te rzeczy, o których mówił profesor – one istnieją. Tylko że na budowie nikt ci nie powie: ‘Teraz robimy ten fragment normy’. Trzeba samemu połączyć teorię z praktyką.

Tego, czego mu zabrakło, było jedno: więcej praktyk, więcej czasu spędzonego na budowie. – Obycie z terenem, rytmem pracy, codziennością inżyniera – tego nie nauczą żadne ćwiczenia na kartce. Tego trzeba doświadczyć.

A gdyby cofnąć czas?
„Nie zmieniłbym niczego” – odpowiada bez wahania. I dodaje, że największą wartością tej drogi jest to, że daje perspektywy. – Praca przy dużych projektach, możliwość rozwoju, kontakt z ludźmi – to daje satysfakcję.

Dziś jego rada dla licealistów jest prosta: nie czekaj z nauką, nie odkładaj na później, działaj od początku. – Semestr to czasami nie jest dużo. Lepiej zacząć działać od razu – to się naprawdę opłaca.

Młodzi i wybory – czy system pomaga?
– Nie są przygotowani, ale muszą coś wybrać – mówi Adrian o dzisiejszych 18–19-latkach. Nie ocenia – raczej rozumie. Bo wie, jak trudne są decyzje, które trzeba podjąć, kiedy nie zna się jeszcze świata. System edukacji? Według niego – zbyt złożony, zbyt obciążający, zbyt mało praktyczny. – Dużo zależy od szkoły, od nauczycieli. Ale ogólnie – edukacja gubi się w nadmiarze. Zamiast pomóc zrozumieć siebie, często przytłacza.

A zawód inżyniera? To wciąż przyszłość. – Zapotrzebowanie będzie zawsze. Nie ma co się bać o pracę – inżynierowie będą potrzebni.

Historia Adriana to nie opowieść o spełnionym dziecięcym marzeniu. To przykład konsekwencji, dojrzałości i pracy nad sobą. Pokazuje, że nie trzeba wiedzieć wszystkiego od razu. Że warto słuchać siebie – ale też innych. Że decyzja o kierunku studiów to dopiero początek, a nie koniec drogi.

I że inżynieria – choć wymagająca – potrafi dać ogromną satysfakcję. Jeśli tylko wybierzemy ją świadomi

Udostępnij

kontakt

Komunikacja

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Ut elit tellus, luctus nec ullamcorper mattis, pulvinar dapibus leo.

Cristina Muñoz

Communication, Marketing & CSR Manager

Yira González

Communication, Marketing & CSR Specialist

Joanna Cendrowska

Communication and Marketing Business Partner